Rok temu poczułam znudzenie miejscami w pobliskich krajach. Chciałam postawić na coś odmiennego i polecieć gdzieś dalej. Padło na Japonię. Czy było warto pokonać prawie 33 tys. km i poświęcić 20 dni?
Czemu właśnie Japonia i dlaczego dopiero teraz?
Zdjęcia miejsc z Japonii obserwowałam od lat i moim marzeniem było zobaczyć je kiedyś na własne oczy. Kilka lat temu taki trip wydawał mi się nieosiągalny z kilku powodów. Po pierwsze przerażała mnie odległość. Po drugie nie byłam pewna czy będziemy w stanie ogarnąć ten trip tak, jak należy. Po trzecie bałam się, że zwyczajnie nie dam rady, jeśli chodzi o wytrzymałość. Ostatnie dwa lata były wyjątkowo intensywne. Nabraliśmy doświadczenia w podróżach (także w tripach samolotowych). Nauczyłam się też lepiej i wydajniej planować wyjazdy. Przekonałam się też, że jeśli bardzo mi na czymś zależy, to jestem w stanie wiele poświęcić, bo napędza mnie motywacja i adrenalina.
Na początku tamtego roku zaczęliśmy powoli zastanawiać się nad Japonią. Przegadaliśmy temat ze znajomym, którego chcieliśmy tam zabrać. Ustaliliśmy wspólnie, że na samym początku sprawdzimy, czy miejsca są warte tak dalekiej podróży. Bartek i ja zaczęliśmy przekopywać internet w poszukiwaniu spotów i informacji. Przejrzeliśmy także profile osób, które odwiedziły już Japonię. U większości osób przewijały się te same miejsca, które nie do końca nas satysfakcjonowały. Zaczęliśmy kopać dalej, po to, aby na tripie odwiedzić konkretne miejsca, na których nam zależało. Bartek stworzył pierwszy zarys mapy i podjęliśmy decyzję: robimy to! Celowo wybraliśmy maj, ponieważ wtedy najbardziej odpowiadała nam pogoda i był już zdecydowanie dłuższy dzień do zdjęć. Na samym początku plan zakładał około 2 tygodnie wyjazdu, ostatecznie stanęło na 20 dniach. W lipcu kupiliśmy bilety i wtedy zaczęła się prawdziwa przygoda…
Pierwszy etap: planowanie
Decyzja i zakup biletów za nami. Przyszedł więc czas na konkretne planowanie. Wiele osób pytało mnie czemu ciągle siedzę nad mapami i co chcemy odwiedzić w 2024 roku. Ja szczerze odpowiadałam, że nie rozmawiam o tripach – zdecydowanie bardziej wolę je po prostu napierdalać 🙂
Na samym początku na mapie było około 50 pinezek. Były to naprawdę dobre spoty, ale nadal nie byliśmy do końca zadowoleni z mapy. Wspólnymi siłami znaleźliśmy i zdobyliśmy prawie 100 miejsc. Na koniec mieliśmy konkretną listę miejscówek, o które pytaliśmy lokalsów i wytrwale zdobywaliśmy każde z nich. Rzadko zdarza się sytuacja, w której mogę powiedzieć przed tripem “mam już wszystko czego szukamy”. W tym przypadku mieliśmy wszystko oprócz jednego miejsca.
Zrobienie dobrej mapy to tak naprawdę pierwszy krok w stronę udanego tripu. Znacznie trudniejszy jest podział na dni, wyliczenie odległości i zrobienie konkretnego planu. Wiele osób mogłoby uznać to za nudne i niepotrzebne – dla mnie to część każdego wyjazdu. Każde miejsce sprawdzam na Google Maps, chodzę sobie ludzikiem wokół i dodaję swoje wnioski do mapy. Tym razem czułam niesamowite emocje podczas tego etapu. Oglądałam małe japońskie uliczki i nie mogłam uwierzyć w to, że już niedługo spełnię swoje marzenie. Nigdy nie robiłam mapy na tak długi wyjazd. Planowanie podzieliłam sobie na kilka dni i wytrwale liczyłam odległości i typowałam nasze główne cele i miejscówki na plan b.
Drugi etap: przygotowania
Tak długi i daleki wyjazd wymagał nie tylko mapy i noclegów, ale także załatwienia różnego rodzaju spraw zaczynając od odpowiedniego prawa jazdy, ubezpieczenia podróżnego, a kończąc na przejściówkach do prądu. Miałam całą listę spraw, które trzeba było ogarnąć przed tripem. Jestem typem planistki, która woli przewidzieć wiele potencjalnych problemów i im zapobiec. 1 maja zbliżał się nieubłaganie, a w mojej głowie ciągle pojawiały się myśli “a co jeśli czegoś nie dopilnujemy?”. Stres przeplatał się z adrenaliną, a ja coraz bardziej nie mogłam się doczekać dnia wylotu.
Trzeci etap: zaczynamy!
1 maja wyruszyliśmy do Warszawy. Późnym wieczorem mieliśmy bezpośredni lot do Tokio. Z ogromnymi walizkami weszliśmy na lotnisko i czekaliśmy na wejście na pokład. Stresowałam się trochę tak długim lotem, ale w głowie tłumaczyłam sobie, że miejscówki są warte tego poświęcenia. Wystartowaliśmy, większość osób prawie od razu poszła spać, a ja przez 13 godzin lotu nie zmrużyłam oka. Cały czas nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę się dzieje i za chwilę będziemy w Japonii! Wylądowaliśmy na Naricie, pojechaliśmy odebrać auto i zaczęliśmy przygodę życia!
Tokio day
Obawialiśmy się trochę reakcji organizmu na zmianę czasu, więc pierwszy dzień spędziliśmy w Tokio. Rano obudziłam się podekscytowana i gotowa na zwiedzanie. Podjechaliśmy metrem do centrum i zwiedziliśmy kilka turystycznych miejsc: shibuya crossing, ogród japoński, kilka świątyń i … kawiarnię ze świniami! Tokio okazało się bardzo głośne. Z każdej strony atakowały nas kolorowe reklamy, a Japończycy tańczyli na ekranie i śpiewali jedno przez drugie. Późnym popołudniem poszliśmy na pierwszy ramen. Tutaj zderzyliśmy się z rzeczywistością. Czytałam wcześniej, że rzadko kto w Japonii mówi po angielsku. Okazało się, że praktycznie nikt nie zna ani jednego słowa. Użyliśmy translatora i zamówiliśmy jedzenie. Ramen był naprawdę świetny, ale o jedzeniu napiszę znacznie więcej w dalszej części wpisu.
Haikyo Japan tour
Czas na najlepszą i najbardziej wyczekiwaną część wyjazdu, czyli urbex! 4 maja wyruszyliśmy o 4 rano z hotelu i zaczęliśmy realizować założony wcześniej plan. Nie będę tu opisywać każdego dnia po kolei. Mapa zakładała 16 dni urbexu: każdego dnia nocleg w innym miejscu i sporo godzin w samochodzie. Dokładnie znałam całą mapę i wiedziałam, że spoty są naprawdę grube. Na miejscu okazało się, że oczarowały mnie jeszcze bardziej! Na całym wyjeździe zrobiliśmy 61 miejsc. Nie był to wyścig po ilość miejsc (niektórzy wiedzą o czym mowa), a wyścig po najlepsze kadry, jakie można zobaczyć w swoim życiu. Piszę to oczywiście całkowicie subiektywnie. Do niektórych miejsc jechaliśmy 6 godzin w jedną stronę, robiliśmy 2 spoty i wracaliśmy. I powiem Wam, że naprawdę te dwa miejsca wynagradzały nam zmęczenie i wielogodzinną podróż. Kilka miejscówek (do których jechaliśmy długo) “urwało mi dupę” – miałam wrażenie odrealnienia i nie wierzyłam, że naprawdę to widzę na własne oczy i mogę tu zrobić zdjęcia.
Szkoły, czyli królestwo detali
Jednym z głównych celów tripu było sfotografowanie starych szkół. Odwiedziliśmy około 20 spotów tego rodzaju i praktycznie za każdym razem było wielkie wow. Większość z nich była na totalnym uboczu, a do niektórych prowadziły drogi, które musieliśmy oczyszczać z głazów i gałęzi. Szkoły były zazwyczaj porośnięte bujną roślinnością i witały nas otwartymi drzwiami lub oknem. Wyposażenie wielokrotnie powaliło nas na kolana. Do niektórych szkół mieliśmy dodane kilka zdjęć z ławkami, a na miejscu odkrywaliśmy słoiki z preparatami, np. krewetkami, wężami czy rybami. W każdej z nich było mnóstwo starych książek, małe ławki, rysunki dzieci czy ich maleńkie kolorowe parasolki porośnięte roślinnością. Ilość wyposażenia i detali była naprawdę imponująca i dostaję gęsiej skórki na myśl o obróbce tych obszernych galerii. Warto też wspomnieć o poziomie zgnilizny, jaki w nich panował. Trzeba było chodzić bardzo ostrożnie i uważać na każdy krok. Jedno nieodpowiednie stąpnięcie i można było spaść piętro niżej, bo deski były przesiąknięte wodą i uginały się pod każdym z nas.
Szpitale, czyli najlepsze medyki na świecie
Japonia to kraj, który słynie ze starych i bardzo dobrze zachowanych szpitali. Robiły one ogromne wrażenie głównie ze względu na ilość pozostawionego sprzętu i świetnie zachowany stan. Niektóre z nich były opuszczone w 1961 roku, a miały kompletnie wyposażenie: łóżka ginekologiczne, inkubatory, narzędzia chirurgiczne, stare leki i dokumenty. Uwielbiam medyki, więc był to dla mnie prawdziwy raj! Większość obiektów była drewniana, a stan podłóg pozostawiał wiele do życzenia. Podobnie jak w przypadku szkół: każdy krok miał duże znaczenie.
Miejsca nietypowe
Do planu dodaliśmy także kilka parków rozrywki, opuszczone świątynie buddyjskie, samochody i hotele. Szczególnie spodobała mi się zarośnięta i zapomniana od lat świątynia z mnóstwem figurek przedstawiających buddę. Największe emocje czułam jednak podczas eksploracji starego i bardzo zgniłego muzeum. Mundury, gabloty z eksponatami, plakaty, wszechobecna pleśń i sypiąca się elewacja zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Patrzyłam na mój wymarzony kadr i pomyślałam sobie “dla takich miejsc przyleciałam na drugi koniec świata i było warto!”.
Fukushima
Strefa nie była dla nas głównym celem wyjazdu, a stanowiła tylko jedną z jego części. Spędziliśmy w Fukushimie półtora dnia i odwiedziliśmy kilkanaście świetnie zachowanych miejsc. Mimo upływu czasu czuć tutaj nietypową atmosferę i skalę katastrofy, która spotkała wtedy tych ludzi. W szkołach na biurkach leżą plecaki, na półkach kurzą się książki i niezliczone ilości materiałów edukacyjnych. W szafkach czekają buty, po które już nigdy nikt nie wróci. Na ścianach można zauważyć sporo zdjęć klasowych dzieci czy ich rysunki. To właśnie szkoły przytłoczyły mnie w Fukushimie najbardziej. W nich szczególnie widać, jak szybko ludzie musieli opuścić ten teren, ponieważ zostawiali dosłownie wszystko. Bardzo chciałam zobaczyć miejsca w strefie, ale będąc w nich czułam się po prostu nie na miejscu. W trakcie eksploracji zachowaliśmy szczególny szacunek – nie sprzątaliśmy do kadru i kompletnie nic nie ruszaliśmy. Przerażają mnie zdjęcia ludzi, którzy siadają w dziecięcych ławkach, a ktoś z ekipy udaje nauczyciela i pisze po tablicy. Nie potrafię znaleźć słów na takie zachowanie. W Fukushimie odwiedziliśmy także kilka restauracji, w których zostało całe wyposażenie i … resztki ramenu lub sushi na talerzach.
Nie tylko urbex
Ten wyjazd z założenia miał być inny niż wszystkie poprzednie. Bardzo chcieliśmy wczuć się w klimat kraju i zobaczyć nie tylko opuszczone miejsca, ale także piękne widoki czy kilka turystycznych spotów. Na pierwszy rzut poszło wspomniane wcześniej Tokio. W dalszej części wyjazdu odwiedziliśmy kilka starych miasteczek, Pomnik Pokoju w Hiroszimie i podziwialiśmy piękne pola ryżowe. Dość często nocowaliśmy w bardzo małych wioskach, które były bardzo urokliwe. W jednym z wesołych miasteczek przy wejściu przywitała nas dość nietypowa ekipa, czyli… stado krabów! Innym razem na naszej drodze pojawiły się małpy, które przyglądały się nam z zaciekawieniem.
Noclegi
Japonia fascynuje mnie jako kraj, więc podjęłam decyzję o znalezieniu dość nietypowych obiektów. Kilka razy nocowaliśmy w starych japońskich domach, które urzekły nas niesamowitym klimatem. Stare drewno, bambusowe maty, futony (tak, tak – nie było łóżek!), mnóstwo pięknych ozdób i przemili gospodarze, którzy cieszyli się na widok Polaków. Jednej nocy spaliśmy w japońskim domu w starej zabytkowej wiosce. Drugiej nocy mieliśmy drewniany dom oddalony całkowicie od cywilizacji, a właściciele wybiegli na drogę nas przywitać. Niektóre noce spędziliśmy w hotelach, a inne w prywatnych mieszkaniach. Za każdym razem od progu witał nas zapach świeżości i perfekcyjna czystość. Za to właśnie doceniam noclegi w Japonii – za niezwykle życzliwe przyjęcie gości i szczerość Japończyków. W żadnym kraju nie spotkałam tak czystych mieszkań i tak przyjaznych ludzi. Jednym z celów tego wyjazdu było “zatopienie się” w klimacie lokalnych wiosek i poznanie miejsc nietkniętych przez turystykę.
Jedzenie
Jestem fanką japońskiej kuchni, więc nie mogło zabraknąć także lokalnego jedzenia – to dla mnie jedna z części poznawania kraju. Codziennie (nawet 2-3 razy) jedliśmy świeże sushi, które wręcz rozpływało się w ustach. Myślałam, że znudzi mi się ono po kilku dniach, ale dzień przed wyjazdem dalej je jadłam z pełnym uwielbieniem. Poszliśmy do restauracji, w której sushi dostarczył nam do stolika mówiący robot! Zjadłam też najlepszy ramen w swoim życiu w małej knajpie na samym południu Japonii. Weszliśmy z Bartkiem do restauracji i od razu przywitały nas zdziwione spojrzenia klientów i obsługi. Przetłumaczyliśmy sobie menu i złożyliśmy zamówienie. Obsługa po chwili podała nam ciepły i aromatyczny wywar z makaronem, jajkiem i dodatkami. Ze stolików obok słychać było charakterystyczne siorbanie (w Japonii jest ono wręcz wskazane). Zaczęliśmy więc siorbać i chłonęliśmy ten klimat, który na długo zapadnie mi w pamięci. W sklepach można znaleźć dużo ciekawych produktów. W pamięci zapadły mi szczególnie żelki winogronowe, chrupki o smaku groszku i pyszna herbata bez cukru.
Mój największy problem
W trakcie pobytu w Japonii uświadomiłam sobie kilka smutnych faktów. Ten trip był szczególny pod każdym względem: najlepsze miejsca, najpyszniejsze jedzenie, najciekawsze noclegi, niebanalne widoki. Wszystko to cieszy mnie niebywale. Jednocześnie boli mnie świadomość, że to, co naj już minęło. Można oczywiście jechać kolejny raz do Włoch, Francji czy Skandynawii. Żaden trip nie będzie już jednak moją wymarzoną i wyśnioną Japonią, która nie rozczarowała mnie w żadnym aspekcie. Była dla mnie rajem pod każdym względem.
Trochę statystyk
Niezliczona liczba godzin planowania. 20 dni tripu. 16 dni urbexu. 61 opuszczonych miejsc. 26 godzin w samolocie. Prawie 7500 km samochodem. Ponad 25000 km samolotem. Prawie 8 godzin na promie.