Wpis będzie poświęcony lokalizacjom, które wywołały u mnie tzw. „Maintain Tension”. Niektóre zawarte miejsca mają dla mnie znaczenie sentymentalne. Inne natomiast wiążą się z różnymi przygodami, które się wydarzyły.
Znajdował się w moim rodzinnym mieście. Często przebywał w nim mój dziadek, który pracował jako maszynista. To właśnie ten budynek był moim pierwszym urbexowym odkryciem. Jako 14-latka czułam niesamowite emocje podczas odkrywania kolejnych pomieszczeń z odpryskującą farbą. W liceum stał się również miejscem, do którego chodziłam na wagary lub spotykałam się ze znajomymi. Powstało tutaj wiele różnych sesji, jednak na stronę wybrałam tylko te przedstawiające budynek.
To mój pierwszy zaplanowany urbex. Odwiedziłam go razem z koleżanką w 2009 roku. Budynki szpitala są całkiem puste i zniszczone, ale wtedy miejsce wydawało mi się atrakcyjne. Wpadłam również na pomysł mrocznej sesji, którą można zobaczyć pod linkiem. Szpital odwiedziłam ponownie 2 razy w późniejszych latach.
Zabrała mnie tam koleżanka, robiąc mi niemałą niespodziankę. Do dziś pamiętam zapach pleśni obecny w tym miejscu. Po kilku godzinach eksploracji zapach znajdował się również na naszych ubraniach. Budynki ośrodka były bardzo dobrze zachowane bez śladów ludzkiej ingerencji. Po wizycie w ośrodku założyłam fanpage na Facebooku Maintain Tension i zdecydowałam, że chcę odwiedzać takie miejsca częściej.
Znane każdemu okrąglaki, które udało mi się odwiedzić za czasów świetności. Na miejscu zastałam jedne otwarte drzwi, a cały obiekt był w idealnym i nienaruszonym stanie. Kilka tygodni później zrobiłam rewizytę, podczas której spotkałam już tłum eksploratorów. Do najbardziej popularnych kadrów były kolejki, a ośrodek miał już pierwsze oznaki demolki… To jedyna galeria na stronie, która została poddana ponownej obróbce. Okrąglaki do dziś wywołują spore emocje, niestety głównie ból wynikający z obecnego stanu miejsca.
Jeden z głównych celów pierwszego wyjazdu do Belgii. Eksplorację zaplanowaliśmy na kolejny dzień, ale uznaliśmy, że warto dzień wcześniej sprawdzić wejście. Zjawiliśmy się koło uniwersytetu około 15 i zobaczyliśmy ekipę montująca alarmy. Po kilku minutach negocjacji udało nam się uzyskać zgodę na wejście do budynku. Mieliśmy jednak tylko 30 minut… Biegaliśmy przez ten czas z aparatami, żeby udało się sfotografować interesujące nas kadry. 30 minut minęło, a my wyszliśmy z budynku wyjątkowo zadowoleni i zaskoczeni naszym fartem.
Od dawna marzył mi się dach z dobrym widokiem na centrum Warszawy. Jak dowiedziałam się, że jest opcja wejścia od razu odwiedziłam to miejsce. Warto podkreślić, że zwiedzałam je ze skręconą kostką zabezpieczoną stabilizatorem. Kostkę skręciłam oczywiście na urbexie, a dokładniej tutaj.
Jeden z pierwszych tak dobrze zachowanych industriali. Wszechobecny zapach substancji chemicznych, który pamiętam do dziś. To dzięki Aromie poznaliśmy się z Bartkiem, ponieważ napisał do mnie wiadomość z zapytaniem o wejście na teren.
Podczas zwiedzania innego miejsca z daleka dostrzegliśmy pojazdy i zdecydowaliśmy, że chcemy je sfotografować. Na teren weszliśmy dziurą pod murem. Problemy zaczęły się po zrobieniu kilku zdjęć. Okazało się, że to teren wojskowy. Chyba nigdy tak szybko nie biegłam 🙂
Podczas eksploracji spotkaliśmy w środku dwójkę ludzi, którzy znali właściciela. Budynek odwiedziliśmy w 5, ale ostatecznie zostaliśmy w 3. Dwójka znajomych wycofała się, gdy usłyszeli, że mamy piętro wyżej jakieś problemy. Spotkana kobieta wezwała policję, która przeszukała nas i wypisała mandat. Teraz wspominam tę sytuację z uśmiechem na twarzy. Mam jednak nauczkę, żeby ostrożniej dobierać ekipę do zwiedzania 🙂
Teren obiektu obserwowałam od dawna, ponieważ pracowałam kilka ulic dalej. Znajomi mówili, że w halach już nic nie zostało i warty odwiedzenia jest tylko schron na terenie. Odwiedziłam go wiosną 2016 r., a rok później okazało się, że hale są dobrze zachowane. Jedno z moich ulubionych odwiedzonych miejsc. Z PZL pochodzi zdjęcie główne na stronie.
Marzył nam się samolot, dlatego do planu wyjazdu dodaliśmy to miejsce. Teren był zabezpieczony wysokim ogrodzeniem i drutem kolczastym. Udało nam się jednak wjechać na teren samochodem, ponieważ ochroniarz otworzył nam bramkę. Zaparkowaliśmy i wyruszyliśmy w stronę samolotu. Zrobiliśmy sporo zdjęć wnętrza i sfotografowaliśmy również cały samolot z zewnątrz. Następnie w oddali zauważyliśmy halę, w której było mnóstwo samochodów. Kolejnym zdziwieniem był odnaleziony fragment drogi, który przedstawiał wypadek samochodowy. Zrobiliśmy zdjęcia tych wszystkich miejsc i udaliśmy się do wyjścia. Ku naszemu zaskoczeniu okazało się, że nie możemy wyjechać z terenu, ponieważ brama jest zamknięta. Z budynku obok wyszła jakaś kobieta i powiedziała, że znajdujemy się na terenie szkoleniowym policji antyterrorystycznej. Wezwała radiowóz policji, który sprawdził nasze rzeczy. Wszyscy byli zdziwieni, że ochroniarz wpuścił nas na teren samochodem. Przed przyjazdem policji usunęliśmy wszystkie zdjęcia poza samolotem. Czekając na przyjazd radiowozu każdy z nas zastanawiał się jakie konsekwencje nas czekają. Cała sytuacja skończyła się jednak happy endem.
Od momentu zobaczenia zdjęć z tego miejsca wiedziałam, że po prostu MUSZĘ tam pojechać. W końcu udało mi się zdobyć lokalizację i zaplanowaliśmy wyjazd. W dniu wyjazdu mój samochód odmówił posłuszeństwa więc na szybko skorzystałam z wypożyczalni. Dojechaliśmy na miejsce i po dłuższym czasie szukania ukazał się naszym oczom mały domek. Od progu przywitał nas intensywny zapach, który był pozostałością po prowadzonej hodowli psów. Szybko udałam się na piętro w poszukiwaniu szkieletu psa. Okazało się, że zarówno on, jak i czaszki psów są na swoim miejscu. W domu znaleźliśmy też wiele pozostałości po właścicielu w postaci zdjęć i prywatnych kolekcji płyt. Po powrocie do Wrocławia przeczytaliśmy historię właściciela. Był wykładowcą na pobliskim uniwersytecie i hodował psy. Zmarł na nowotwór w okolicy marca/kwietnia 2018 r. Udało nam się odnaleźć zdjęcia i filmik, na którym jest właściciel razem z psami. Kilka dni później z domku zniknął szkielet oraz czaszki. Do dziś niesamowicie się cieszę, że udało nam się zobaczyć ten dom w dobrym stanie.
Kolejne miejsce 2018 roku, które było na mojej liście MUST HAVE. Dostałam je od znajomego kilka dni przed wyjazdem na tygodniowy trip do Belgii. Uzyskanie lokalizacji bardzo mnie ucieszyło i zdecydowaliśmy się zrobić to miejsce. W trakcie wschodu słońca zaparkowaliśmy samochód i udaliśmy się na pieszą wędrówkę. Droga okazała się sporo trudniejsza niż myślałam. Szliśmy kilka kilometrów przez podmokły teren. Miejscami trawa sięgała mojej szyi (nie jest to trudne przy wzroście 155 cm :D). Byłam wściekła, bo słońce wznosiło się coraz wyżej, a pojazdów nie było nawet widać na horyzoncie. Mapa pokazywała, że jesteśmy coraz bliżej. Naszym oczom w końcu ukazała się tabliczka z trupią czaszką, ale uznaliśmy, że ją ignorujemy i szliśmy dalej. W oddali zauważyłam samolot i pozostałe pojazdy. W pewnym momencie Bartek zauważył pozostałości po materiałach wybuchowych leżące pod naszymi nogami. Okazało się, że jesteśmy na poligonie wojskowym. Szybko zrobiliśmy zdjęcia i udaliśmy się w drogę powrotną. Mieliśmy szczęście i patrol przejechał niedaleko nas jak już opuściliśmy teren.
Każdy znajomy potwierdzał, że to miejsce „na luzie” i niczym nie musimy się przejmować. Podjechaliśmy pod kaplicę, otworzyliśmy furtkę na teren cmentarza i otwartymi drzwiami weszliśmy do kaplicy cmentarnej. Chwilę później pojawił się krzykliwy Francuz, który nie dał sobie wytłumaczyć, że tylko robimy zdjęcia. Udaliśmy się więc w stronę wyjścia, a Francuz popchnął jedną osobę z naszej ekipy. Wsiedliśmy do samochodu, a Francuz do swojej koparki, którą zaczął machać nad maską samochodu. Odjechaliśmy z miejsca tak szybko, jak się dało. Uparłam się jednak, że chcę wrócić do tej kaplicy i po godzinie ponownie zjawiliśmy się na miejscu. Tym razem udało się zrobić zdjęcia bez problemu, ale spędziliśmy w kaplicy tylko 10 minut.
Pod koniec roku czułam już tęsknotę za eksploracją. W Sylwestra zauważyłam galerię z tego miejsca i zaczęłam planować wyjazd. Ustaliliśmy z ekipą termin na koniec stycznia i ruszyliśmy 🙂 Marzyły mi się manekiny i są! A do tego pojazdy, które również uwielbiam.
Starałam się maksymalnie ograniczyć wpis, jednak mimo to wyszedł obszerny. Mogłabym śmiało dodać tutaj sporo miejsc, ale nie chcę robić z tego wpisu encyklopedii.
Mimo obecności różnych emocji bardzo dobrze wspominam te miejsca. W końcu dostarczyły mi tego, czego szukam w eksploracjach 🙂